Hej kochani!
Uwielbiam mieć opaloną skórę. Zawsze z utęsknieniem czekam na lato, żeby móc się wylegiwać na słońcu. a przy tym zdobyć piękną opaleniznę. Do niedawna wolałam w taki właśnie sposób uzyskać złocisty kolor skóry niż używać samoopalaczy, które często pozostawiały zacieki, a do tego sam proces aplikacji zawsze mnie zniechęcał. Chyba wspominałam już kiedyś, że nie mam cierpliwości nawet do nakładania zwykłego balsamu, więc możecie sobie wyobrazić czym dla mnie jest dokładne wsmarowywanie w skórę samoopalacza. Zmieniłam preferencje co do sposobu opalania, a co za tym idzie nawyki z trzech powodów. Po pierwsze wspomniana wcześniej aplikacja, po drugie narodziny mojej córki, po trzecie większa świadomość w kwestii ochrony słonecznej. Rozwinę te podpunkty w następnej części, póki co powiem tylko tyle, że remedium na moje bolączki z opalaniem okazał się jeden produkt - samoopalacz z St. Tropez do stosowania pod prysznicem. Genialny kosmetyk choć nie bez wad ;) Zapraszam na recenzję.